Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FETYSZ-ZONE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FETYSZ-ZONE. Pokaż wszystkie posty
BENTON  PHA  PEELING GEL  - cała prawada o kwasie LAKTOBIONOWYM

BENTON PHA PEELING GEL - cała prawada o kwasie LAKTOBIONOWYM


 Benton  regularnie zaskakuje nowościami, które wypuszcza regularnie rozpieszczając swoich fanów co  rusz to nowymi produktami  z  poszczególnych serii.  PHA Peeling  Gel to jednak coś czego do tej pory  Benton  w swojej ofercie nie miał  . Dotychczas firma  oferowała tylko jeden produkt  z kwasem ( oprócz hialuronowego oczywiście ;P )  i był  to mój  ulubiony tonik BHA z aloesem.  Mam nadzieję, że to początek nowej "niebieskiej" serii zawierającej  nie  tylko PHA,  ale i inne grupy kwasów. 

 W ramach  ciekawostek  - aktualnie głównie używanym  kwasem  z  grupy PHA  jest  kwas laktobionowy   . Kwasy PHA  to  nowa   grupa posiadająca  wszystkie  właściwości  kwasów AHA  bez ich właściwości  drażniących , dzięki  czemu  może być używana  przy  skórach  wymagających  szczególnej  uwagi  tak jak  z trądzikiem  różowatym i rozszerzonymi naczynkami.  Najbardziej  optymalnym  stężeniem do złuszczania  warstwy rogowej  jest 5% i wyższe oraz pH  3-4,5 .  Jeżeli  kosmetyk nie będzie wystarczająco kwaśny  a stężenie będzie mniejsze produkt nie będzie złuszczać , ale  bardzo  dobrze nawilżać. 

Badania  kliniczne potwierdziły,  że  przy  codziennym  stosowaniu  4% kwasu laktobionowego  przez  6  tygodni  zaobserwowano  znaczną  redukcję  lub całkowitą  remisję  teleangiektazji i  oraz  stanu zapalnego!!!

Ważna  jednak  informacja :  PRZY STOSOWANIU KWASÓW PHA NALEŻY STOSOWAĆ FILTRY UV!!!

Właściwości kwasów PHA:

-złuszczanie  warstwy  rogowej
-silne nawilżenie
-przyspieszają  produkcję kolagenu i elastyny 
-neutralizują  wolne  rodniki.

Nic  dziwnego, że Benton  postanowił  wzbogacić  swój  nowy peeling  właśnie w kwas  PHA  3-generacji czyli kwas laktobionowy

 Oprócz  kwasu  laktobionowego   w  składzie  znajduje  się   naturalna  celuloza pochodząca  z bawełny ,  której zadaniem jest  absorbowanie martwych  komórek i zanieczyszczeń.   Dzięki  takiemu  połączeniu  peeling  ma  podwójne  działanie  zarówno  fizyczne jak  i chemiczne  .

Dodatkowo  skład  wzbogacono  w kwas hialuronowy  oraz  ekstrakt  z kwiatów chryzantemy ,którego  zadaniem  jest  dopełnienie pielęgnacji  nawilżeniem i łagodzeniem  po  usunięciu naskórka.


Sam  produkt  ma postać  gęstego żelu , który  nakładamy  na suchą  twarz masujemy  skórę do  powstania  drobinek  martwego naskórka , które następnie spłukujemy .  Produkt jest bezzapachowy i nie stosowany  na zwierzętach  . Rekomendowany nie tylko  skórom  wrażliwym  ale  też  potrzebującym  intensywnego , a zarazem delikatnego oczyszczenia ,  odwodnionym  , potrzebującym  wyrównania  kolorytu, a także z  rozszerzonymi porami. 
SEKRETY KOREAŃSKIEGO PIĘKNA  PO POLSKU CZYLI  KOREAN  BEAUTY SECRETS  COCO PARK KERRY THOMPSON

SEKRETY KOREAŃSKIEGO PIĘKNA PO POLSKU CZYLI KOREAN BEAUTY SECRETS COCO PARK KERRY THOMPSON




Pamiętam kiedy  czytałam  tę książkę  po  angielsku  .  Pamiętam  te wypieki  i rumieńce , bo oto znalazłam  nową  biblię  koreańskiej  pielęgnacji.  Znalazłam ją przez przypadek kiedy  szukałam jakiś  książkowych  informacji  na  temat Azjatyckiej Pielęgnacji i choć cena  była porażająca  w Polsce ok 150zł  to i tak ją  kupiłam i nie żałuję.  Kiedy  zobaczyłam  po  ok  3 latach  polskie wydanie  podskoczyłam z radości  , bo oto  ta tajemna  wiedza stała  się  dostępna w moim ojczystym  języku  i chętnie  przeczytałam  ją  ponownie :)

Wydawnictwo  Quello  wraz  z partnerami  Sachi.pl , Kontigo i Ojeju stanęło na wysokości  zadania i żadna  cenna informacja  nie  umknęła  - nawet  słowniczek  INCI po koreańsku  został przetłumaczony na język Polski  co uważam  za ogromny plus  tej  książki .  Ile razy  denerwowałam się, że na opakowaniach  koreańskich kosmetyków  są krzeczki , których totalnie NIE rozumiem?  Teraz  nic  już się  nie ukryje :D  Wszystko jest jak  na  dłoni :)  .


Książka   jest  dedykowana  każdemu , kto chce poznać  tajniki  koreańskiej  pielęgnacji . Napisana prostym językiem  bez  zbytecznego  rozwlekania i  utrudniania , bardzo  dobrze  i szybko  można  zapoznać  się ze wszystkimi  informacjami  w niej zawartymi.  Co jest bardzo  przydatne  zwłaszcza  dla osób , które  rozpoczynają  swoją  przygodę z Azjatykami :) .  Oczywiście osoby  mojego pokroju  (starzy  wyżeracze ;P )  chcieliby  , żeby  było  wszystko jeszcze bardziej  szczegółowo opisane , ale  to już prywatne preferencje.


Początkowo  zapoznajemy się  z podstawowymi   surowcami  używanymi  w Koreańskiej  kosmetyce  oraz  kolejności   stosowania  poszczególnych  produktów  .  Potem szybko  i przejrzyście  dzięki radom  autorek możemy  skonstruować własny  rytuał   pielęgnacji  .  Podobało  mi się  zwrócenie  przez  autorki uwagi  na  temat  słów  kluczy  , na które powinnyśmy  zwracać  uwagę przy  doborze własnych  produktów .

Moim  ulubionym  rozdziałem  jest ten , w którym  czołowi  Asian Beauty Blogerzy  opowiadają  o swoich  rutynach  pielęgnacyjnych  - dzięki  temu poznałam  całkiem sporo  produktów,  których nie miałam i nie używałam  , a nabrałam na  nie smaka.  Ściągnęłam  też  kilka  innych  blogerskich  patentów :D  no i nie ukrywajmy  - stałam się wielką  fanką ich  blogów.


W ramach  ciekawostki  i coś co mnie mocno  zdziwiło  - w  książce  znajdują się  też  informacje  na temat Azjatyckiego makijażu.  Są  to raczej  proste podstawowe info  ,  ale dla  osób  , które raczej nie malują się wcale  ( jak ja ;p)  są  wystarczające :D .

Książka  w języku  Polskim  jest wydana ładnie i estetycznie .   Lekko  różowa  kobieca  okładka  w zintegrowanej  oprawie sprawia , że jest bardzo  poręczna  i na szczęście nie ulega  szybkiemu uszkodzeniu (wiem bo ostatnio noszę ją w torebce i czytam  w każdym  wolnym momencie ;p)  .Na  szczęście posiada  prosty  ale bardzo  przydatny patencik w postaci wmontowanej do środka tasiemki, która jest zakładką  ( kocham  ją za to ! ) .


Mam nadzieję, że będzie więcej  tego  typu  książek .   Osobiście marzę o jakimś  Asian  Beauty planerze  na cały  rok  wydanym w pięknym  stylu  kawaii (  no co  infantylna jestem  zawsze :D ) . Dziękuję  wydancitwu  Quello oraz  partnerom za tak  cudowną  niespodziankę na naszym  rynku!

Z  CYKLU  DOBRE KREMY  POD OCZY:  Drunk  Elephant C-tango, MEG21 ,  Eye authority  Hydropeptide ,  LIFT4SKIN Active Glycol   OCEANIC  , BANANA BRIGHT OLE HENRIKSEN,  AUTOCORRECT  SUNDAY RILEY, AVOCADO  KIEHL'S

Z CYKLU DOBRE KREMY POD OCZY: Drunk Elephant C-tango, MEG21 , Eye authority Hydropeptide , LIFT4SKIN Active Glycol OCEANIC , BANANA BRIGHT OLE HENRIKSEN, AUTOCORRECT SUNDAY RILEY, AVOCADO KIEHL'S


Znalezienie  dobrego  kremu  pod  oczy  to  prawdziwy  koszmar.  Przede wszystkim  dlatego ,  że  każda  z nas ma inne  potrzeby.  Do tego  dochodzi  zasobność  naszego  portfela  -  każda  z nas wie , że  dobry  krem pod oko  to skarb ;p  i każde pieniądze  są  go warte :D .    Kierując się wyborem  dobrego  kremu  pod  oczy  należy  przede  wszystkim  - SPOJRZEĆ W LUSTRO.  Tak  tak  ten w lustrze to niestety ja ;p . Haha .  Trzeba  przyjrzeć  się krytycznie  skórze pod  oczyma  (  i tu teraz widać  jak bardzo  jesteśmy nie  wyspane/ zmęczone  ,  widać  ile kaw  wypiłyśmy  i  ile papierosów  spaliłyśmy  - choć ja akurat nie palę , a także co najgorsze widać  ... ile mamy  lat... ).  Skóra pod okiem od samego początku  narażona jest na straty.  Po pierwsze dlatego , że nie ma  porów ( nie ma więc jak  usunąć  toksyn...)  jest niezwykle cienka  i delikatna.  Podatna  na  wszelkie  uszkodzenia , wysychanie  itp.   .  Po trzecie  we wszystkich  śmiesznych testach  zawsze  każą  sprawdzić  jak  wygląda okolica  pod okiem  żeby określić  na ile lat się wygląda  (wft ... ;p ) . Dobry  krem  łatwo  zdefiniować  po  efektach -  jeżeli  rano  wstaję ,  skóra jest rozjaśniona ,  ładnie  rozświetlona , bez widocznych  kurzych  łapek  i przesuszu  ,  a wszystko   co  nakładam  pod nim  ( korektor, BB itp.)  ładnie  przylega  do  cery  i  nie roluje się cały   dzień  plus po  zmyciu  nie robią  mi  się prosaki -  znaczy  , że mam  dobre OKO  ;p . Proste? Jak  drut kolczasty ;p. 

CZEGO  SZUKAĆ  W DOBRYM  KREMIE POD  OCZY?

- witaminy  C  , bo  rozjaśnia  okolicę  oka ,  bierze udział w syntezie  kolagenu  ,  jest antyoksydantem ,  wspomaga  działanie  filtrów  i można  używać jej cały  rok ( true story ;p) 

- peptydów i neuropeptydów , bo   biorą czynny  udział w odnowie  naskórka , przyspieszają  regenerację  i wygładzają  zmarszczki ;p

- kofeiny i luteiny  -  poprawiają  ukrwienie  skóry  ,  dotleniają  ją i  redukują  obrzęk  oraz  cienie ;p, ale  mogą  wysuszać  okolicę  oka.

-cermidy/cholesterol  -  tworzą  płaszcz  hydrolipidowy  chroniąc  skórę przed nadmiernym  parowaniem  i odwadnianiem  ,  bardzo  dobrze  "zamykają"  na  powierzchni  skóry   substancje  wcześniej  nałożone ;p.

-kwas hialuronowy  - ze względu na  utrzymanie optymalnego  nawodnienia lepiej wygładza  zmarchy ;p

-kwas  glikolowy - dzięki małej  cząsteczce  dobrze penetruje w  głąb  skóry  przyspieszając  procesy  naprawcze , rozjaśnia  i "pogrubia"  naskórek  ;p , może  byś  stosowany  cały rok , bo nie jest fotoczułym  kwasem :)

- retinol (pochodne  witaminy A)  -  jest najlepiej  poznaną  substancją  anty-aging  wpływając  na  procesy naprawcze w głębi  skóry,  jego  prawdziwą  moc można  poznać  tylko  przy  regularnym  i stopniowym  stosowaniu  ,  zbyt częste  używanie pod okiem może  prowadzić  do  przesuszenia  i łuszczenia  skóry  plus nie stosowałabym w sezonie letnim  ze względu na fotoczułość  .

Osobiście uważam , że jeden  krem nie jest  w  stanie  zapewnić  wszystkiego  ;p . Dlatego w zależności  od dnia  stosuje  zwykle  pakiet  dwóch  , z  których  jeden  ma  właściwości  natłuszczające  ( i tu zwykle jest to  Avocado z  Kiehl's)  ,a drugi jest naszpikowany po pachy , którymś  z  powyższych  składników.  Wszystkie  moje  kremy  łączy  jedna wspólna  cecha :

-nie podrażniają  okolicy  oka  ( nie płaczę, nie piecze i  nie powoduje  swędzenia)


AKTUALNI ULUBIEŃCY : ( nie ma  tu  kremów  zawierających  retinol  ze względu na  to, że pora nie sprzyja :D )    

Których  głównym  składnikiem  jest  :

WITAMINA  C:


-C-tango Drunk  Elephant 15ml  (  ok. 280 zł  na  cultbeauty w  Polsce niestety ale  ok . 100zł  drożej więc polecam  zamawiać  z UK )  .  Lubię  go  bo  jest  treściwy  i  gęsty ,  bardziej  jak  jakieś masełko  . Ma lekki cytrusowy  zapach  i  pomarańczowawy  delikatny  kolorek.  Nałożony  po oczy  ładnie  rozświetla  oko  , tak , że  skóra  wydaje  się ujednolicona i jakby młodsza  wszystko  dzięki  obecności w składzie 5 pochodnych  witaminy  C ( power  Five  vitamin  complex)  i  8  peptydów odbudowujących  , a także  warstwie  ochronnej  zawierającej   ceramidy  .  Można  spokojnie stosować  go samodzielnie  ,  nie zauważyłam  przesuszania  skóry. Co  ciekawe  zawiera w składzie  ubiquinon silny    przeciwutleniacz , którego  ilość  zmniejsza się z wiekiem ,  jego  brak  jest odpowiedzialny za powstawanie  drobnych zmarszczek. Efekt  napięcia  skóry  jest jednak  w moim  wypadku  mniejszy  niż  gdy  stosuję  typowo peptydowe  preparaty. 


-Ole Henriksen Truth Bana  Bright  Eye Cream (15ml możecie  w pl kupić niestety  tylko u naszych  pośredników czyli  shopaholicdolls , albo  looktop.pl  cena  ok  250zł  polecam  kupować w zestawie mini wersję  7 ml  z kremem  z serii - wychodzi  taniej ;p  ok 160 zł) . Konsystencja bardzo  podobna  do  C-tango , ale ma  ładniejszy  cytrusowy  zapach  co  rażąco  umila  jego  stosowanie .  Efekty  podobne  jak  C-tango  , ale  słabsze  , proponuję go osobom , które zaczynają  swoją  przygodę  z  kremami pod oczy . W składzie  znalazłam   2 pochodne  witaminy  C  , olej  jojoba i shea  ,które  są zaraz po  wodzie w składzie   stąd  jest bardzie  tłusty  , peptydów też  znalazłam  kilka  ale  bez  jakiejś  ogromnej  ilości  , w ogóle  skład w porównaniu  do  Drunk  jest  krótszy .  Muszę przyznać , że lubię  całą  serię  Truth ze względu na   ładny  zapach ,  dużą  zawartość  witaminy  C  i lekkie konsystencje . 




PEPTYDY

- Hydropeptide Eye  Authority  (15ml  ok 320 zł  , wersja  travel  5ml  ok. 120  dostępne na  hydropeptide.pl) .  Ma  tłustawą  konsystencję  i kolorek  beżowy  , bardzo  ładnie pachnie  cytrusem ( a to niespodzianka :D )  . Głównie jego  moc  polega  na napinaniu , efekcie liftu  ,  całkiem  dobrze  radzi  sobie  z  rozjaśnianiem  cieni pod  oczyma. Przy  dłuższym  stosowaniu  bardzo  ładnie  wygładza  drobne  fine lines.  Może być stosowany  solo , ale niestety  jest  typem  , który nawilża słabo  i  tu  wspomagam  się  avocado  z  Kiehl's, Nie  daje efektu  przesuszu , chroni  delikatną  okolicę  oka.  Ogromna  moc  peptydów ( jak zresztą  wszystkie  produkty marki , którą  bardzo  lubię)  - Haloxyl (kompleks  peptydów  eliminujących  barwniki z krwi  powodujące ciemnienie skóry  pod oczyma) , Matrixyl Synth'6 ( wzmacnia   integralną  strukturę  skóry  hamując  przed powstawaniem  zmarszczek ) ,  Beautifeye (ekstrakt  wzmacniając  sieć  włośniczkową  skóry pod oczyma  chroniąc  przed przeciekiem z  kapilar  i kumulację  pigmentu)  , ponadto  proszek perłowy  i mika  ,  witaminy  C i E ( ale  tu  raczej  jako  dodatek  niż  główne  działanie)  .  Będą  mu  wdzięczne  głownie  skóry  dojrzałe  , ale  i takie ,  u których  są  pierwsze oznaki  starzenia.



LUTEINA/KOFEINA


-Autocorrect  z Sunday  Riley  ( 15ml  ok  300 zł   na  cultbeauty)  .  Prawdę mówiąc  to mój  najcięższy  krem  w kolekcji .  Ma  bogatą beżową  konsystencję   i mocno  pachnie  żeń-szeniem  przez co  trochę  drażniło  mnie jego używanie .  Lubię  go  jednak  za to , że  silnie poprawiał krążenie  pod  okiem i pobudzał  skórę  do  działania.  Stosowałam  go maks 2 razy  w tygodniu i  to nigdy  solo  bo jak pisałam  produkty z  kofeiną  mają  to do siebie  , że lubią  wysuszać  skórę.  Autocorrect ma  modelować okolicę  oka  i  całkiem zacnie mu to wychodzi  idealnie  redukuje  obrzęki  i wygładza  skórę ;p. 


KWAS  GLIKOLOWY


-Lift4skin  Active  Glycol (15ml  ok  50zł na stronie  Oceanic )  zadziwiająco tani  jak na  krem pod oczy  co :D  I co  ciekawe  polska  marka  a  jak  widać na  załączonym obrazku  raczej  u mnie to niemożliwe.  Byłam  nim  pozytywnie zaskoczona ,  bo bałam  się przede wszystkim tego, że będzie mi  podrażniać  okolicę  oka  ze względu na  obecność  w składzie  kwasu  glikolowego.  Jest to jeden  z nielicznych  produktów  tego  typu.  Kwas glikolowy mimo  swojej  małej  cząsteczki  i dobrej penetracji w głąb  skóry  jest rzadko  stosowany  w kremach pod oczy  , bo panuje fałszywe  przekonanie , że jest fotoczuły - a tu GUZIK. NIE JEST FOTOCZUŁY  i można  spokojnie  używać  go cały rok. Lekka  kremowa konsystencja  z wyczuwalnym  kwasowym zapachem  - jeżeli  wąchaliście kiedyś  good genes  z  Sunday  Riley  to ten produkt  pachnie podobnie i  ma  podobną  konsystencje. Dobrze  radzi sobie  z redukcją  cieni i wygładza  drobne  zmarszczki.  Jednak  zbyt często  używany powoduje  przesuszenie  - zawsze więc zabezpieczam  oko  Kiehl's avocado .  W składzie oprócz  kwasu  glikolowego  znajdziecie  niacynamid  (  i to dość  całkiem wysoko w składzie) oraz  złoto koloidalne aktywujące  syntezę  kolagenu.


Na koniec  zostawiłam  sobie  krem , którego nie da się  przypiąć  i przyłatać nigdzie  i który  muszę,  przyznać, że jak  na razie jest THE BEST EVER .  Długo NIE wierzyłam  w jego magiczne działanie i jakoś  omijałam  go ,  ale  upierdliwie  krążył  wokół mnie  i nie  dawał spokoju, aż  w końcu  skusiłam  się  na niego mimo  no niestety, ale dość  wysokiej  ceny.


Mówię  o MEG21  Bright&firm eye treatment ( 15ml  ok 350  zł  na  stronie  shopaholicdolls).  Meg zrobił  te wszystkie  efekty, o których Wam  pisałam  powyżej w jedną  noc.  Obudziłam  się  rano i nie wierzyłam  swoim  oczom  kiedy  zauważyłam , że moje oczy  i moja  twarz  stanowią jeden  wspólny organizm ;p .  O co mi chodzi?  Nie da się  ukryć, że bardzo  dużo pracuję  i mało  śpię niestety z uwagi na  dyżurowy  charakter mojej pracy.  Od razu  widać kiedy  mało spałam , bo moje  oczy  są  podpuchnięte i jednocześnie mocno zasinione  ,a reszta  twarzy  jest po prostu  blada. Mega użyłam  po niewsypanym  maratonie właśnie po  to żeby go zbluzgać ... i  się rozczarowałam  jakkolwiek  śmiesznie  by to nie brzmiało ;p.   Po jednej  nocy miałam  wrażenie , że znowu mam 20 lat -  ładnie wyrównany  koloryt , bez  opuchnięcia , ładna  elastyczna  skóra.  Makijaż  trzymał  się dobrze i cały  dzień miałam  "świeże spojrzenie"  . Ma  idealną  konsystencję  - nie za lekką  i nie za ciężką , bardziej  kremową  niż  żelową o żółtawym kolorku  i równie  cytrusowym zapachu. Krem ciężko  zakwalifikować do którejkolwiek z  powyższych  grup  dlatego , że jego  kluczowym  składnikiem  jest SUPPLAMINE  czyli  opatentowany przez  firmę  składnik , którego  głównym zadaniem  jest odwracanie  glikacji  (  przyłączania   cukru do  białka)  co  powoduje  głównie  naprawę  kolagenu i odbudowę  struktury skóry.  Jest to produkt  wyjątkowy w swojej klasie i prawdę mówiąc jedyny.  Nie  sądziłam , że  toksyczny  cukier ma aż taki  wpływ na  moją  skórę.  Myślę, że nie długo zainwestuje  w resztę megowej rodziny i zobaczymy  czy reszta  też jest tak  dobra ;p. 
CHINY I JAPONIA DWA OBLICZA ORIENTU : PEKIN DZIEŃ 2  : Witajcie w naszym  betonowym lesie.

CHINY I JAPONIA DWA OBLICZA ORIENTU : PEKIN DZIEŃ 2 : Witajcie w naszym betonowym lesie.


Drugi dzień rozpoczął się równie aktywnie co pierwszy -7 rano pobudka o 8 wyjazd z hotelu po to aby od rana zwiedzać przepiękną rezydencję letnią dynastii Qing i ulubione miejsce cesarzowej Cixi (czyt.Cyzi) ( o której można powiedzieć , że jest kimś w rodzaju europejskiej Marii Stuart) . Cesarzowa Cixi nie była w sumie cesarzową czyli żoną cesarza a defacto była kobietą cesarz :p . Te funkcje zawdzięcza oczywiście masom intryg i własnej inteligencji . Początkowo była konkubiną cesarza , która zyskała popularność wydając jedynego męskiego potomka cesarzowi , który był dzieckiem po jego śmierci , a Cixi została regentką. Co ciekawe po osiągnięciu dorosłości młody cesarz w tajemniczy sposób popełnił samobójstwo , a Cixi osądziła na tronie swojego bratanka , który był marionetką  jej rękach aż do jej własnej śmierci . W parku otoczonym kompleksem pełno był grup staruszków , którzy w przeciwieństwie do naszych emerytów poddają się wszelakim aktywnościom wraz ze swoimi rówieśnikami w powszechnie dostępnych parkach i innych państwowych obiektach i tak po drodze spotkaliśmy grupę kaligrafistow piszących wodą po chodniku , grupę chórzystów śpiewających akurat po rosyjsku xD ,a także ubranych w identyczne czapeczki koła rolnicze , którym państwo dofinansowuje wewnętrzne wycieczki po to aby poznali własny kraj . Niestety piękne pawilony były praktycznie puste po złupieniu w czasie powstania bokserów . W ogrodach górowały ciekawostki przyrodnicze w postaci „naturalnych rzeźb „ czyli im bardziej dziwacznych kamieni pełnych dziur jak szwajcarskie sery i dziwacznych kształtach , a także długowieczne drzewa głównie jałowce himalajskie . Najpiękniejsza budowlą , a zarazem szczytem zarozumiałości Cixi był marmurowy statek - budowla na wodzie przypominająca kształtem przepiękny statek na szczycie którego była sala z lustrem w którym Cixi lubiła się przeglądać w czasie pełni księżyca ( strasznie próżna była z niej baba :p ) . Cixi pieniądze na budowle zdefraudowała z reform na flotę i ma pokazać, że jest statkiem który nie zatonie mimo przeciwności losu  ( statek to symbol ludu) . Po przejściu kompleksu i pojechaliśmy w stronę wielkiego muru . Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w wytwórni komórek emaliowanych . Strasznie pracochłonny proceder . Miedziane naczynie pokrywa się misternym drutem z wzorem , który jest początkowo wypukły maluje się ręcznie każda komórkę , wypala w piecu i szlifuje - i tak 3 razy . Ceny zawrotne ... po najedzeniu się wyruszyliśmy do wielkiego muru , który w rzeczywistości wygląda całkowicie inaczej niż w mojej wyobraźni. Przede wszystkim dlatego , że z oryginalnych 10 tys km aktualnie pozostały 2 tys i to fragmentaryczne . Przewodniczka mówiła , ze z turystami jeździ się na 3 odcinki . Nasz znajduje się ok 69 km od Pekinu i jest rozbudowanym kompleksem z powodu tego, ze w przeszłości znajdowała się tu jednostka wiosłowa oraz factoria . Odcinek , którym można się przejść jest skonstruowany na zasadzie pętli i można było albo w górę albo w dół i dojść do tego samego miejsca . Dostaliśmy 2 h czasu wolnego u każdy z nas mógł zdecydować jaki kierunek obrać . Schody pod górę były bardzo strome i dobrze, ze trasę dzieliły strażnice, bo inaczej można było łatwo się poddać xD . Na murze pizga , ale po drodze można się mocno pocić :p . Po zejściu z trudem mogłam opanować drżenie nóg . Z ciekawostek mogę powiedzieć , ze na miejscu można zakupić matę bambusową z wypalonym wizerunkiem muru oraz własnym imieniem oraz datą upamiętniającą nasz pobyt . Towarzysz Mao twierdził , że człowiekiem jest się dopiero wtedy jak się wejdzie na wielki mur i zje kaczkę po pekińsku wiec na szczęście obie aktywności były dzisiaj w planach :p . Zanim jednak zjedliśmy kaczkę , po drodze wstąpiliśmy najpierw do tradycyjnej chińskiej herbaciarni , w której pokazywano nam jak właściwie powinno się parzyć herbatę aby wydobyć jej prawdziwe wlaściwści i aromat . Wierzcie mi różnica kolosalna ... skosztowałam 5 rodzajów herbat z czego 3 są dostępne tylko w Chinach , tworzone w ekologicznych uprawach bez pestycydów . Oolong ginsang - to liście które rozwijają się z kulek po zaparzeniu jedna miarka starczy na 7-8 zaparzeń , a na koniec ma słodki posmak , który jest naturalny . Herbata jaśminowa cudownie pachnąco -smakująca właśnie tymi kwiatami , przepyszny faworyt wszystkich czyli czarne liczi - przygotowana w sposób taki , że liczi przesiąka herbatę nadając jej słodki smak bez słodzenia do tego po dosypaniu paczków różanych zyskuje przepiękny aromat ! Jeżeli myślicie , ze znacie smak pu-erh to się mylicie . Herbata wypita przed zjedzeniem pobudza apetyt , a po jedzeniu ( tak jak pije się ją tradycyjnie) wysysa tłuszcze i przyspiesza metabolizm . Im starszy Pu-erh tym droższy i jest mniej gorzkawy .można też kupić zbity w brykiet , który odrywa się jak ciasteczka . Degustacje zakończyliśmy herbata  z suszem owocowym , która była przepyszna :p w sumie wyrzuciłam worek kasy , ale stwierdzam , ze w życiu nie piłam tak wysokiej jakości herbaty ! W sumie kupiłam wszystkie po za pu-erh xD , bo zapomniałam xD . W gratisie dostaliśmy pi-boya xD , który służy do określania odpowiedniej temperatury parzenia xD - jeżeli jest dobra to po nalaniu mu wody na głowę zaczyna sikać xD hahaha. Ceremonie pokazałam w ig tv .Potem poszliśmy do obiektów olimpijskich - ptasiego gniazda i kostki lodu , które na żywo robią ogromne wrażenie , coś ciekawe jest mur z nazwiskami i krajami wszystkich medalistów olimpiady z Pekinu . Dzień zakończyliśmy kaczką po pekińsku , która po prostu je się w odpowiedni sposób - kaczkę w glazurze z melasy jest pocięta na kawałki następnie tarza się ja w sosie umieszcza na płatku ciasta mandaryńskiego razem z beleczką ogórka świeżego oraz cebulą dymka zawija jak Sajgonke i zjada . Porcje są mini i niezłe guzdranie z robieniem , ale smak całkiem niezły . Ciekawe były tez pikantne korzenie lotosu ( smak porównywalny z rzepa ) . Po tym wszystkim padłam na ryj i poszłam spać xD , jutro mamy mega aktywny dzień i jeszcze szybsza pobudkę xD




 









































Copyright © 2016 interendo , Blogger